Dziś pozwolę sobie na przytoczenie pewnej konwersacji.
Sytuacja typowa: wakacje, restauracja hotelowa, all inclusive… wiadomo.
X: -… oooo jesteś dietetykiem, fantastycznie! Ja właśnie jestem na diecie, jestem zachwycona. Korzystam z usług „tu nazwa znanej marki”.
Ja: Mina pokerzysty, bo na talerzu 2 jaja sadzone, góra bekonu, kiełbaski ociekające tłuszczem, fasolowa breja w sosie imitującym pomidorowy i tosty. Chyba kiepsko mi na ta mina wyszła, bo Pani się połapała. Rzuciła okiem na swój talerz, potem na mnie, potem znów na talerz…
X: -generalnie jestem bardzo zadowolona z ich opieki, schudłam już kilka kilogramów. Piję pięć koktajli dziennie, cudowne rozwiązanie bo nie muszę gotować. Są takie o smaku czekoladowym, truskawkowym, bananowym… i o smaku zupy brokułowej. Fantastyczne! Tylko jak człowiek jest na wakacjach, to i od diety chce odpocząć, prawda? Przecież nie będę piła gotowych koktajli, jak tu taki wybór jedzenia.
Ja: -Rozumiem… (oczywiście średnio było z mym zrozumieniem, ale co miałam kobiecie powiedzieć… nie będę jej psuć wakacji) A czy przed wyjazdem, była Pani na konsultacji u swojego dietetyka?
X: -Oczywiście! Stąd moje dość obfite śniadanie… (tu lekko nerwowy śmiech)podobno śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia i rano można pozwolić sobie na większą ilość kalorii…